czwartek, 18 sierpnia 2016

Ten domek z kart w końcu runie


Do Sądu Okręgowego w Łodzi wpłynęła kilka dni temu (datowana na 2016-08-12) odpowiedź mBanku na złożony w kwietniu br. drugi już pozew zbiorowy przeciwko bankowi.

Dokładne omawianie na tym etapie, liczącej wraz z załącznikami ponad 400 stron odpowiedzi banku, nie wydaje się celowe.

Można jednak mówić o odczuciach dotyczących zarówno odpowiedzi, całej sprawy jak i pierwszego pozwu zbiorowego przeciwko mBank - Grupy na Bank - który toczy się od grudnia 2010 r.

Znaczna część odpowiedzi dotyczy rozległego ataku mBanku na członków grupy. Że jakoby bank należycie informował o ryzyku, a kredytobiorcy byli świetnie przygotowani do ponoszenia wszelkich ryzyk które wiążą się z kredytem, w tym z kredytem waloryzowanym. Są to w znacznej mierze standardowe środki stosowane przy pozwach zbiorowych. Mam nadzieję, że sądy nauczyły się je oceniać od 2009 roku, kiedy weszła w życie ustawa o grupowym dochodzeniu roszczeń.

Mniej miejsca zajmuje część, którą uznałbym za merytoryczną, czyli odpowiedź na zarzuty postawione w złożonym pozwie. Tutaj wychodzi chyba najważniejsza rzecz w tej sprawie. Jest faktem, że mBank (wcześniej BRE Bank), nie był najgorszym z banków udzielających kredytów typu CHF. W porównaniu do niektórych innych działających w Polsce banków grał - przynajmniej do czasu - nieco bardziej fair.

Niestety także mBank wpadł we "frankową" pułapkę. Starając się równać do rynkowej średniej, stosował najpierw rozwiązania, które sprawiły że pod względem formalnym jego umowy "waloryzowane" naruszały lub obchodziły obowiązujące w Polsce prawo. Łatwy zarobek sprawił, że mBank stał się zachłanny. Kwestią sądu (a właściwie sądów) jest zdecydować, ile powinien za to zapłacić.

mBank nie był też w stanie wyrwać się z benchmarkingowego piekła, wyjść przed szereg, i pokazać, że problem "frankowych" kredytów da się polubownie rozwiązać w cywilizowany sposób. Być może przeszkadzała mu w tym stojąca na skraju przepaści "matka", od której pożyczał środki na finansowanie akcji kredytowej. Ale "matka" też pożyczała de facto euro a nie CHF! 
Cóż, taka bezczynność to kolejny czynnik mający wpływ na wymiar kary.

Dobrą - dla mBanku - wiadomością jest, że nawet unieważnienie umów kredytowych lub ich "przewalutowanie" po kursie z dnia zaciągnięcia, nie spowoduje upadku banku. Ma wystarczająco wysokie fundusze własne by zaabsorbować tego rodzaju operację.

Pewnie jestem naiwny, ale nadal wierzę, że mBank jest w stanie wyjść z rozsądną propozycją do swoich klientów. Może wariant chorwacki?

Można się oczywiście przez kilka kolejnych lat procesować, ale mBank, z zasygnalizowanych wcześniej powodów, w końcu przegra, A za włeczenie klientów po sądach mBank powinien zapłacić stosowne odszkodowanie

Pozostaje tylko pytanie, ilu klientów od niego w tym czasie odejdzie lub do niego nie przyjdzie? Czy naprawdę warto kontynuować tę walkę?

***

Oprócz pozwu Grupy na mFrank, przeciwko mBank toczy się od 2010 r. proces Grupy na Bank. Na poziomie apelacji trwa także proces dotyczący abuzywności mechanizmu waloryzacyjnego stosowanego w umowach mBanku.

W pozwie Grupy na mFrank, mBank jest reprezentowany przez kancelaria Linklaters w osobach adwokatów Anny Cudna-Wagner oraz Bartosza Miąskiewicza.

Treść odpowiedzi jest dostępna dla uczestników pozwu na zamkniętym forum prowadzonym przez kancelarię.

Pierwsze posiedzenie sądu w pozwie jest planowane na 31. sierpnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz